Doczekaliśmy się wreszcie Sanchuniatona: wielkiej syntezy mitologii fenickiej; jedynej takiej, jaka przetrwała do naszych czasów. Ta opowieść będzie mówiła o bogach nowych i o bogach dobrze nam znanych z poprzednich części tego cyklu. Znajdziemy się znów w Tyrze, w Byblos, w Sydonie. Poznamy ziemskich bohaterów i okrutnych niebian, i dramatyczne sceny z nimi związane. Wpierw jednak musimy omówić samą formę opowieści, która dotarła do nas – dotarła bowiem, niestety, w strzępach. I chociaż od początku uwodzę Czytelników imieniem Sanchuniatona, wpierw będziemy musieli powiedzieć coś o Filonie z Byblos.
Filon z Byblos był autorem Historii fenickiej, po grecku Phoinikikia. Żył na przełomie I i II wieku n.e. i był płodnym intelektualistą swojej epoki. Nazywany jest polymathes, „świetnie wykształcony” oraz polypragmon „bardzo dociekliwy”. Naturalnie, był też Fenicjaninem. Dzieło, o którym mówimy, powstało prawdopodobnie na skutek okresowego zainteresowania kulturą fenicką na początku II wieku n.e., zwłaszcza zaś na skutek wielokrotnych wizyt cesarza Hadriana w jego ojczyźnie (prawdopodobnie lata 117, 123, 129-130 oraz 132) 1zob. H. MacAdam, Philo of Byblos & the Phoenician History: Ethnicity & Culture in Hadrianic Lebanon, w: Archaeology of the Roman Empire, ed. … Czytaj dalej. W Phoinikikii dopatrzeć się można zamiaru udowodnienia starożytności i wysokiego poziomu rodzinnej kultury. W rzeczy samej, Filon był częścią większej grupy znakomitych uczonych, wśród których byli też Paweł z Tyru, Herodian z Aleksandrii czy Hermippos z Berytos, działających pod patronatem Herenniusa Severusa.
Filon chciał zatem stworzyć dzieło historyczne reprezentujące dorobek jego pobratymców wobec odbiorców z Cesarstwa Rzymskiego: mówiąc bardzo ogólnie, coś w stylu „fenickiego Herodota”. Napisana w ośmiu lub dziewięciu księgach, Historia fenicka tylko na początku mówiła o okresie, który odpowiadał epoce mitycznej – epoce bogów. Późniejsze księgi płynnie przechodziły w „normalną” historię. Niestety, nic z nich się nie zachowało.
Filon twierdził, że Phoinikikię napisał w oparciu o starożytne źródła: teksty autorstwa żyjącego wieki wcześniej uczonego Sanchuniatona. Twierdził, że jedynie przełożył tamte dokumenty z języka fenickiego na grekę. Jednocześnie, nie on pierwszy i nie ostatni, rywalizował z Grekami o miano posiadacza lepszej, to jest: bardziej starożytnej tradycji. Twierdził zatem, że to dzieła Fenicjan są świadectwami prawdy historycznej, którą Grecy jedynie skopiowali, przysposobili dla siebie i przy okazji sfałszowali. Skąd my to znamy? To samo przecież twierdzili również Żydzi (choćby Józef Flawiusz), przypisując swoim bohaterom kulturowym (przede wszystkim Mojżeszowi) zapoczątkowanie sztuk i nauk, zwłaszcza filozofii, czy spisanie „tej właściwej” wersji starożytnej historii. Taka była ówcześnie intelektualna moda, ciągnąca się zresztą od epoki hellenistycznej.
Problem jest tu pierwszorzędny: czy Sanchuniaton w ogóle istniał? Czy faktycznie istniały jakieś dokumenty jego autorstwa, czy też Filon wymyślił go sobie, aby dodać autorytetu swoim wywodom? Czy był postacią legendarną? A jeśli faktycznie był ktoś taki, to kim był? Co napisał i co nim wtedy kierowało?
Sanchuniaton nie jest znany przed Filonem z Byblos. Jego imię, potwierdzone w inskrypcjach, prawdopodobnie odnosi się do poznanego już przez nas, ale mało wyraźnego boga Sakkuna, zapisywanego w formie Skn. Po Filonie wspomina Sanchuniatona retor Atenajos (II-III w.n.e.), nazywając go zresztą Souniaton i przypisując pochodzenie z Tyru. Księga Suda, późnoantyczny leksykon i skarbnica wiedzy, potwierdza, że jego ojczyzną był Tyr, a żyć miał „w czasach wojny trojańskiej” (rzecz jasna, nie można w to wierzyć; traktujmy to określenie jako, po prostu, „dawno, dawno temu”). Suda podaje też dzieła, które miał napisać, m.in.: O naukach fizycznych Hermesa, Starożytne tradycje i zwyczaje Tyryjczyków oraz Teologię egipską. W oparciu o mało znane źródła, ale wśród których Filon jest z pewnością, zna Sanchuniatona również neoplatonik Porfiriusz z Tyru, i bardzo chwali jako rzetelnego uczonego. Są zatem sensowne przesłanki uważać, że fenicki uczony Sanchuniaton rzeczywiście istniał. Kiedy żył i tworzył, pozostaje sprawą otwartą.
Z czego natomiast miał korzystać ów Sanchuniaton w pisaniu swojego dzieła? Filon wspomina, że źródłem dla jego źródła miały być jeszcze bardziej starożytne teksty, a wśród nich: komentarze Taautosa, w którym bez trudu odkryjemy egipskiego boga Tota, boga uczonych i wynalazcę pisma, przez Greków później identyfikowanego z Hermesem. Podczas lektury natkniemy się jeszcze na wyraźniejszy egipski ślad w omawianym dziele. Z drugiej strony Porfiriusz twierdzi, że źródłami Sanchuniatona były kroniki miejskie i zapiski świątynne, w tym jakiś zbiór literatury autorstwa kapłana Hierombalosa, nie zaś jakieś święte dzieło objawione przez bogów.
Filon napisał swe dzieło w oparciu o inne, modne w jego epoce, filozoficzne założenia. Był on gorącym zwolennikiem poglądów Euhemera: twierdził, że starożytni uczeni (zwłaszcza feniccy) mieli „bardziej prawdziwy” pogląd na bogów. Wiedzieli bowiem, że bogowie to jedynie albo żyjący dawniej, wielcy ludzie, których dokonania zachowały się w pamięci ludów, albo proste siły przyrody. Nie wierzył natomiast Filon, jakoby bogowie byli faktycznie takimi „niebiańskimi super-ludźmi”, jakich znamy z mitologii. Pisze bowiem:
It is necessary (…) to state explicitly that the most ancient of the barbarians, especially the Phoenicians and the Egyptians, from whom the remainder [of mankind] received [their ideas], considered as the greatest gods those who discovered things useful for life or who, in some way, benefited the peoples. Considering them as benefactors and as the causes of many good things, [these ancients] worshipped them as divinities and, when they had gone to [their] fate, erected temples and consecrated stelai and pillars in their name (…) And particularly from their own kings, they gave names to the elements of the cosmos and to some of the accepted gods. The only physical gods they recognized were the sun and the moon and the other planets and the elements and the things connected with these. In this way they had some mortal and some immortal divinities.
Trzeba (…) wyraźnie stwierdzić, że najdawniejsi z barbarzyńców, zwłaszcza Fenicjanie i Egipcjanie, od których reszta [ludzkości] otrzymała [swoje idee], uważali za największych bogów tych, którzy odkryli rzeczy pożyteczne do życia lub które w jakiś sposób przyniosły im korzyść. Uważając ich za dobroczyńców i za przyczynę wielu dobrych rzeczy, [ci starożytni] czcili ich jako bóstwa, a kiedy [tamci] odeszli do [swojego] losu, wznosili świątynie i konsekrowali stele i filary w ich imieniu (…) A szczególnie na cześć ich królów nadawali imiona żywiołom świata i niektórym uznanym bogom. Jedynymi fizycznymi bogami, których uznawali, były Słońce i Księżyc, inne planety, żywioły i rzeczy z nimi związane. W ten sposób mieli kilku śmiertelnych i kilku nieśmiertelnych bogów.
To podejście sprawia, że bogowie w Historii fenickiej przedstawiani są właśnie tak: jako ludzie, wielcy, ale śmiertelni. W kilku miejscach jednakże spod tego Euhemerowego płaszczyka wynurzą się stare bóstwa na swoich dawnych prawach.
Nasuwa się oczywiście pytanie: na ile ta perspektywa pochodzi od Filona, a na ile – od Sanchuniatona, który jest jego domniemanym źródem? Czy Filon bezczelnie kłamie i sam euhemeryzuje fenickich bogów – czy też zrobił to już Sanchuniaton, a drugowieczny uczony faktycznie tylko przekłada jego słowa i może poprawia styl? Oto pytanie dla uczonych.
Co więcej: Filon wielokrotnie, wręcz denerwująco często, używa greckich imion bogów, zamiast imion rodzimych. Owszem, te drugie też się trafią, ale nie tak często, jak byśmy chcieli. Skutkiem tego mamy swoisty miszmasz postaci, nad którymi dopiero musimy się pochylić i je odszyfrować – tak, jak odszyfrowywaliśmy w poprzednim artykule Melkarta ukrytego pod Heraklesem czy Eszmuna pod Asklepiosem.
I nie dość na tym! Filon w swojej opowieści używa również motywów doskonale nam znanych z greckiej mitologii. Przykładowo: pierwotnym konfliktem w świecie bogów jest wojna między ojcem i synem o honor matki. Autor nie tylko doskonale odwzorowuje tam Hezjodowe postacie Uranosa, Gai i Kronosa, ale również… nazywa je tymi samymi imionami, a nawet obdarza Kronosa dobrze znanym sierpem służącym do kastracji ojca! Partie tego tekstu czyta się faktycznie jak Teogonię.
Swego czasu, jeszcze w XIX wieku, prowadziło to uczonych do przekonania, że dzieło Filona to wydmuszka: luźna fantazja oparta o znane motywy greckie, ubrana w szatki fenickiej starożytności i przypisana nieistniejącemu autorytetowi Sanchuniatona. I tak mogłoby być nadal, gdyby nie Ugarit.
Teksty z Ugarit, zwłaszcza Cykl Baala, nie tylko pozwoliły nam poznać mity proto-Fenicjan z pierwszej ręki, ale też potwierdziły oryginalność Filona/Sanchuniatona. Rzecz jasna, nie znajdziemy w Phoinikice tych samych historii co w Ugarit: w końcu jest między nimi niemal półtora tysiąca lat! Ale będą echa. Drobne ślady, przetworzone historie, znajome motywy. Wszak po upadku Ugarit kultura tamtejsza żyła przez kolejne wieki, a jej święte opowieści przekształcały się tak, jak wszędzie i zawsze. Filon z Byblos w pewnych miejscach staje się ich świadkiem, a Ugarit świadczy, że nie czerpał on tylko ze swojej wyobraźni. Krótko mówiąc: źródło Filona – Sanchuniaton, kimkolwiek nie był – znał opowieści o tych samych bogach, o których pisał tysiąc lat wcześniej nasz znajomy, Ilumilku. Opowieści przetworzone, przeredagowane, opowiedziane na nowo z przetasowanymi bohaterami. Otrzymujemy na przykład następujący komentarz:
Since the discovery and publication of the Ugaritic texts as well as some Hurrian mythological texts, Philo’s History has been vindicated and shown to be far more reliable than ever suspected, having been basen on quite ancien and authentic sources. Although some of his data may be late or secondary, still other parts of his or Sanchuniaton’s reconstrucion may represent an even earlier stage of the history of Canaanite mythology then that represented in the Ugaritic texts 2P. D. Miller, El the Warrior, w: Harvard Theological Review, vol. 60 (1967), s. 414.
Od czasu odkrycia i opublikowania tekstów ugaryckich, a także niektórych huryckich tekstów mitologicznych, “Historia” Filona została potwierdzona i okazała się o wiele bardziej wiarygodna niż kiedykolwiek przypuszczano, ponieważ opierała się na dość dawnych i autentycznych źródłach. Chociaż niektóre z jego danych mogą być późne lub wtórne, inne części rekonstrukcji, jego lub Sanchuniatona, mogą reprezentować nawet wcześniejszy etap historii mitologii kananejskiej niż ten przedstawiony w tekstach ugaryckich.
Nie może nam być jednak zbyt wesoło. Otóż, tak naprawdę, nie mamy tekstu Filona. On przepadł w historii i zachowały się po nim tylko wzmianki i cytaty. Na szczęście dla nas, był ktoś, kto zachował bardzo, bardzo dużo tych cytatów. To Euzebiusz z Cezarei, autor dzieła Przygotowanie do Ewangelii. Ten biskup i pisarz zamieszcza w swoim duszpasterskiej publikacji obszerne fragmenty dzieła Filona.
Oczywiście, nie robi tego z miłości. Celem Euzebiusza było poniżenie i wykpienie wierzeń pogańskich. Euhemeryzacja była świetnym narzędziem dla chrześcijańskich apologetów: dzięki niej wyznawcy Chrystusa mogli szydzić z bogów pogan jako z żyjących dawno temu, już zmarłych ludzi. Robiono to nagminnie i Euzebiusz jest tego przykładem. Historia fenicka była dla niego świetnym narzędziem: oto na jej kartach sami poganie przyznają, że czczą jedynie śmiertelnych ludzi, w dodatku niemoralnych, żądnych władzy, krwiożerczych i pożądliwych! Dlatego bogowie feniccy w zachowanych cytatach będą często okrutni, a ich okrucieństwo – wyjęte z kontekstu. To dlatego, że Euzebiusz tak dobierał cytaty, abyśmy poznali fenickich bogów od jak najgorszej strony.
Jednocześnie wiadomo, że Euzebiusz był całkiem rzetelnym autorem i co do zasady zachowywał swoje źródła w stanie niezmienionym. Dzięki temu możemy mieć niemal pewność, że jego cytowania są wiarygodne, nawet jeśli jego celem była polemika z nimi.
O tych wszystkich rzeczach musimy pamiętać przed przystąpieniem do lektury i omówienia. Przekaz tego tekstu jest bardzo trudny. Przebiega on w następujący sposób:
Sanchuniaton (nieznany tekst) -> Filon z Byblos (Historia fenicka) -> Euzebiusz z Cezarei (PE)
Nie jest to niestety miejsce na dokładne omówienie tych kwestii. Zainteresowanych Czytelników mogę jedynie odesłać do wspaniałej monografii Baumgartena The Phoenician History of Philo of Byblos, 1981. W niniejszym artykule to właśnie z niej przede wszystkim korzystam, proponując Czytelnikom tekst Filona/Sanchuniatona wraz z jego interpretacją. Warto zaznaczyć, bywają inne.
Układ zachowanej treści
Euzebiusz zachował nam obszerne fragmenty Filona, traktujące o kilku różnych kwestiach. Pierwszą była kosmogonia: powstanie świata i istot żywych. Naturalnie, z racji euhemerystycznego podejścia, brak jest tu teogonii per se: bóstwa są w końcu zwykłymi, choć znakomitymi śmiertelnikami.
Jednak w jakiś sposób „teogonia” następuje. Poznajemy dwa drzewa genealogiczne ludzi-bogów, w zasadzie niezależne od siebie. Pierwsze z nich opisuje bohaterów kulturowych: wielkich odkrywców i wynalazców. Drugie drzewo, tematycznie zupełnie odmienne, mówi o wojnach między królami i krwawym rodzinnym dramacie. W obu przypadkach spotykamy znajome teonimy oraz takie zupełnie nam obce. To byli właśnie bogowie Fenicjan, konsekwentnie opisani w eposie Filona jako ludzie.
Euzebiusz dodaje jeszcze dwa fragmenty z Filona, o ofiarach z ludzi oraz o wężach. Wspomnimy i o nich tylko pokrótce.
W poniższym artykule, ze względu na obszerność tematu i czas Czytelników, skupię się wyłącznie na kosmogonii. Pozostałe kwestie, równie albo bardziej jeszcze bogate w znaczenia, znajdą się w kolejnej odsłonie cyklu Mitologii Kananejskiej. Tłumaczenia Filona/Euzebiusza są własne, na podstawie ww. wydania Baumgartena. Niestety, raczej nie doczekamy się w najbliższym czasie naukowego tłumaczenia na język polski.
Zachowany tekst Kosmogonii Taautosa.
Euzebiusz w Przygotowaniu do Ewangelii 806,11-807,7 pisze tak:
(Euzebiusz)
Filon, wyjaśniwszy te rzeczy we wstępie, rozpoczyna następnie tłumaczenie Sanchuniathona i przedstawia teologię fenicką mniej więcej w następujący sposób. Zakłada na początku wszystkiego ciemną i poruszaną wiatrem mgłę, lub podmuch ciemnej mgły, i mętny, wodny chaos, ciemny jak Erebos. Te nieograniczone i przez długi czas nie miały granic. Mówi:
(Filon)
A kiedy wiatr pokochał swoje pierwotne pierwiastki (gr. archai)i powstała mieszanina, złączenie to nazwano Pothos (Pragnienie). To [złączenie] jest źródłem stworzenia wszystkich rzeczy. Ale [Pothos] nie znał swojego stworzenia. I z jego związku [z wiatrem] Mot narodził się z wiatru. Jedni mówią, że [Mot] to szlam, inni – gnicie wodnistej mieszaniny. I z tego powstało każde nasienie stworzenia i początek wszystkich rzeczy. I były pewne żywe istoty, które nie miały postrzegania zmysłowego, z których narodziły się żywe istoty posiadające intelekt. I nazywano je Zophasemin, to znaczy obserwatorami nieba, i byli ukształtowani na kształt jaja. I Mot zaświecił słońce i księżyc, gwiazdy i wielkie świetliste ciała.
(Euzebiusz)
Taka jest więc ich kosmogonia, która otwarcie wprowadza bezbożność. Zobaczmy następnie, jak mówi o stworzeniu rodzajów zwierząt. Mówi więc:
(Filon)
A kiedy powietrze zajaśniało, z powodu rozgrzania zarówno lądu, jak i morza, pojawiły się wiatry i chmury oraz wielkie ulewy wód nieba i powodzie. A kiedy [wody] zostały oddzielone i oddzielone od ich pierwotnego miejsca z powodu słońca, wtedy wszystkie spotkały się ponownie w powietrzu i zderzyły się ze sobą, powstały grzmoty i błyskawice. I na skutek grzmotów wspomniane wyżej istoty rozumne zadrżały, i na skutek dźwięku przestraszyły się, i samce i samice poruszyły się na ziemi i morzu.
(Euzebiusz)
Taki jest ich opis powstawania zwierząt. Potem autor kontynuuje i mówi:
(Filon)
Są to rzeczy, które znaleziono napisane w kosmogonii Taautosa i w jego komentarzach, zarówno na podstawie hipotez, jak i dowodów, które jego rozum dostrzegł, odkrył i objawił nam.
Te fragmenty wywoływały ogromne dyskusje między uczonymi i nadal to robią, my zaś nie możemy poświęcić im tyle czasu, na ile zasługują. Zainteresowanych odeślę do monografii Baumgartena, która owe spory obszernie opisuje i podsumowuje. Przede wszystkim trzeba powiedzieć o formie tego fragmentu. Nagromadzenie spójnika kai, czyli „i”, nadaje tekstowi poetycki rytm. To niewątpliwy semityzm. Innym są powtórzenia, paralelizmy znaczeniowe. Sugeruje to, że kosmogonia Filona jest rzeczywiście tłumaczeniem jakiegoś semickiego (fenickiego) poematu. Jednak nie ma co do tego pewności: autor mógł stylizować w znajomy sobie sposób już tekst grecki. Jednocześnie styl ten różni się od stylu dalszych partii: to z kolei jest przesłanką, aby sądzić, że Filon korzystał z różnych dokumentów podczas pisania. Kosmogonia i reszta utworu pochodzą najwyraźniej z różnych źródeł.
Naszą uwagę zwraca naturalizm tego opisu. Filon przygotował nas do tego. Ta „fenicka Genesis” znacznie bardziej przypomina rozważania filozofów natury – Talesa, Anaksymandra, Empedoklesa – o tym, z jakich żywiołów czy kosmicznych sił powstał świat, niż pełne boskich osobowości mity ugaryckie, egipskie czy mezopotamskie. Wszystko w duchu Euhemera. Przeanalizujmy więc ten opis fragment po fragmencie.
Na początku
Zakłada na początku wszystkiego ciemną i wietrzną mgłę, lub podmuch ciemnej mgły, i mętny, wodny chaos, ciemny jak Erebos. Te były nieograniczone i przez długi czas nie miały granic.(…) A kiedy wiatr pokochał swoje pierwotne pierwiastki i powstała mieszanina, złączenie to nazwano Pothos (Pragnienie). To [złączenie] jest źródłem stworzenia wszystkich rzeczy. Ale [Pothos] nie znał swojego stworzenia
Oto na początku był wodny chaos i wiał wiatr. Z nich powstała mieszanina, a z tej mieszaniny – wszystko inne: życie, ciepło, światło. The end.
To oczywiście przeróbka bardziej pierwotnych, uniwersalnych wyobrażeń mitycznych. Wodny chaos, z którego powstało wszystko, znają praktycznie wszystkie kultury, w tym sąsiedzi Fenicjan: Egipcjanie i ich nun, z którego wyłonił się Atum-Re; Babilończycy ze swoimi Apsu i Tiamat, uosobieniem wód słodkich i słonych, rodzicami bogów. Również Homer zna ideę, że wszystko powstało z Okeanosa:
…by ujrzeć tego, co bogom dał życie, Okean, i matkę Tetydę… Iliada, XIII, 201, 302
Nieco tylko inny obraz przedstawia znany powszechnie Hezjod, dla którego Ocean jest może tytanem w drugim/trzecim pokoleniu bogów, ale Chaos jest bytem pierwotnym (Teogonia, 116-124):
Zatem najpierwej powstał Chaos, a zasię po nim
Ziemia o piersi szerokiej, wszystkim bezpieczna siedziba
nieśmiertelnym, co dzierżą wierzchołki śnieżnego Olimpu
i mglistego Tartaru w głębi ziemi o drogach szerokich,
potem Eros, co jest najpiękniejszy wśród nieśmiertelnych,
członki rozluźnia i wszystkim bogom jednako i ludziom,
serca w piersi ujarzmia oraz ich wolę rozsądną.
A z Chaosu Erebos oraz Noc czarna powstały,
z Nocy z kolei Eter jako też Dzień się zrodziły,
których zrodziła brzemienna, z Erebem w miłości złączona.
Zatem i u Hezjoda z pierwotnego nieokreślonego stanu samoczynnie rodzą się rzeczy określone; z rzeczy ciemnych (Nocy i Erebu) – rzeczy jasne (Dzień i Eter). Co łączy Hezjoda z Filonem, to też pojawiająca się na samym początku postać Pożądania: odpowiednio Erosa i Pothosa. Są między nimi też różnice: ten pierwszy tylko „pomaga” w jakiś sposób w związkach innych istot, ale sam nikogo nie płodzi; ten drugi natomiast sam jest rodzicielem kolejnych stworzeń.
Filon/Sanchuniaton twierdzi też, że źródłem tej kosmogonii są jakieś pisma i komentarze Taautosa, czyli egipskiego Thota. To odsyła nas do Hermopolis. Egipcjanie nie mieli jednej spójnej wizji powstania kosmosu czy rządzących nimi boskich sił: różne ośrodki prezentowały swoje koncepcje. Owe wizje, oczywiście, bezustannie na siebie wpływały. Największe były cztery: teologia Heliopolis, z Atumem-Re na czele, najbardziej znana dzięki Dziewiątce Heliopolitańskiej i konfliktowi Horusa z Setem; teologia Memfis z Ptahem; teologia z Teb, w której królował Amun (Amon) wraz z boginią Mut (Matką), utożsamiany z bogiem Minem i wężem Kematefem. Czwartą było właśnie Hermopolis ze swoim patronem, bogiem Thotem. Nazwa miasta wywodzi się od niego, od jego postaci greckiego Hermesa.
W teologii Hermopolis pośród pierwotnego oceanu rodzi się Atum, którym jest Re – tak, jak w starszej teologii Heliopolis. Hermopolitańscy kapłani interesują się jednak tym, co było wcześniej: jak wyglądał proces generacji Atuma, który z kolei był zasadą uporządkowanego kosmosu. Postulowali więc istnienie czterech jeszcze bardziej pierwotnych, męsko-żeńskich par boskich bytów: Nun i Naunet, Heh i Hekhet, Kek i Kauket, Amun i Amaunet (czasami czwartą parą byli Kerh i Kerhet). Wyobrażani byli w postaci żab: istot wodno-ziemnych, żyjących na obszarach błotnistych i dających życie. Ich imiona są znaczące i wywodzą się jeszcze z Tekstów Piramid; noszą ze sobą więcej znaczeń niż samo słownikowe tłumaczenie. I tak Nun to określenie pierwotnych wód, wodnej otchłani, powiązane też z pojęciem pasywności i bezczynności. Heh oryginalnie oznaczało „potop”, stało się też określeniem nieskończoności. Kek to „ciemność”, Kerh to „noc”, ale również „powstrzymanie”, natomiast Amun to „ukryty, niewidzialny”, ale również określenie na ciemne powietrze, skąd powiązanie z wiatrem. Wystarczy przeczytać te imiona i porównać je z naszym tekstem, a bez trudu odnajdziemy tu Nun=chaos, Kek=ciemność, Heh=nieograniczoność, wraz z ruchem powietrza należącym do dziedziny Amuna.
Oczywiście, nie na tym to porównanie się kończy – takie podobieństwo popularnych rzeczowników byłoby słabym dowodem na jakąkolwiek zależność. Ale w teologii Hermopolis owe cztery pary – greckie określenie na nich to Ogdoada – wspólnie tworzą kosmiczne jajo, z którego wykluł się później Atum-Re. Owo jajo odpowiadało też egipskiemu konceptowi Wzgórza Benben: pierwszego skrawka lądu stworzonego przez Re, nad którym mogło zaświecić Słońce. I to jajo nietrudno odnajdziemy w tekście Filona. O tym jednak za chwilę. Zestawienie tych elementów: użycie hermopolitańskich teonimów na określenie pierwotnego świata; zrodzenie przez te żywioły „jaja”, w którym tkwią zarodki przyszłego świata; w końcu pochodzenie tego przekazu od Taautesa = Thota, patrona Hermopolis – to poszlaki wskazujące na to teologię tego miasta jako źródło spekulacji kosmogonicznej Sanchuniatona. Jednocześnie nie jest to jedynie kalka tamtej teologii. To twórcze jej wykorzystanie.
Owa „fenicka Genesis”, nawet jeśli może korzystała z cudzych motywów, miała również rodzime źródła. W końcu ugarycki El, bny bnwt „stwórca wszystkich stworzeń” czy qn ‘rs, „stwórca ziemi”, mieszka u źródeł otchłani, na dnie temtum, kosmicznego oceanu. Ugarit dało nam namiastkę kosmogonii w Eposie o Baalu, gdy Pan Safon pokonał moce chaosu i ukończył porządkowanie świata, ale nie powiedziało, jak w ogóle powstały boskie siły, które wtedy zostały poruszone. Logika wskazuje, że musiał je zrodzić El, król z głębin oceanu, utożsamiany czasem z Ea, babilońskim królem słodkich wód. Czy zatem Filoński Pothos to jakaś przetworzona postać Ela, ojca bogów, dopasowana do bezosobowej, naturalistycznej wizji Genesis? Tak czy inaczej, Pothos nie odpowiada żadnemu żywiołowi. Jeśli gdzieś jest tu ślad jakiejś „boskiej zasady”, to może być nią tylko on.
Ciekawe są końcowe słowa: Pothos nie zna swojego dzieła. Jest więc bezmyślny. Może Sanchuniaton lub Filon chcieli tu wyraźnie podkreślić, że nie jest to jakiś bóg, taki jak w mitologiach. To kosmiczne Pożądanie to raczej bezosobowa siła: coś w rodzaju Filotes („miłości”) i Neikos („nienawiści”) między żywiołami u Empedoklesa (choć Filotes miewa u niego cechy również osobowe), czy nawet grawitacji albo ciążenia seksualnego. W ten sposób broni się „ateistyczna” wizja Euhemera.
Zarodek wszystkiego, co istnieje
I z jego związku [z wiatrem] Mot narodził się z wiatru. Jedni mówią, że [Mot] to szlam, inni – gnicie wodnistej mieszaniny. I z tego powstało każde nasienie stworzenia i początek wszystkich rzeczy.
Pothos powstaje przez związek wody i wiatru. Potem łączy się on („kazirodczo”) z wiatrem (może „wysychając”?) i płodzi Mota. Grecki tekst zapisuje jego imię przez omegę, długie o. Ma to znaczenie, ponieważ w późniejszej narracji spotkamy też Mota, władcę krainy umarłych, i on będzie zapisywany jako Mouth. To jeden z argumentów za tym, że kosmogonia powstała niezależnie od reszty utworu Filona i ma inne tradycje. Oczywiście znamy tę postać: śmiertelnego wroga i mordercę Baala, wszech-pożerającego potwora z trzeciej części Cyklu. I jednocześnie syna najwyższego boga. Tak: w Ugarit Mot jest pierworodnym synem Ela. Filon zachowa tę tradycję i jego Mouth też będzie synem Kronosa-Ela. Tutaj jednak, w kosmogonii, ten wzór wydaje się być powtórzony. Jeśli Pothos jest jakimś odpowiednikiem Ela, to naturalnie jego pierwszym dziełem będzie odpowiednik Mota. I tak właśnie jest.
Dzieje się rzecz znamienna: Filon lub już Sanchuniaton czynią z kananejskiego boga śmierci istotną zasadę kosmosu. Źródło jego życia. To swoiste odwrócenie biegunów. Ma to jednak sens. Jak mówi komentarz Filona: Jedni mówią, że [Mot] to szlam, inni – gnicie wodnistej mieszanki. Idealnie to pasuje do ugaryckiego boga, który mieszka w mieście noszącym miano Błotne. Dla mieszkańców Ugarit było to nawiązanie do wilgotnego, ziemnego grobu. Dla poetów staje się to czymś innym: błotnistą mieszaniną, która daje życie. Nic nie rośnie na suchej ziemi ani w samej wodzie; jednak zmieszanie tych elementów daje warunki do rozwoju. Taka jest logika kosmogonii.
Owa błotnista mieszanina odpowiada właśnie „jaju” z Hermopolis, o którym mówiłem wyżej. Filon wprawdzie nie używa tutaj tego słowa – użyje go dopiero do opisu istot Zofasemin – jednak to w Mocie zawierają się wszelkie zarodki życia (jak w jaju) i to z Mota w końcu rozbłyśnie światło i wezmą początek moce niebios (tj. wyklują się). Jeszcze niżej, gdy pokrótce omówię fenicką kosmogonię u Damaskiosa, spotkamy też motyw kosmicznego jaja, które pęka, aby powstał świat. Innymi słowy: wszystko wskazuje na to, że również Mot miał postać jaja (lub do niej zbliżoną), co jest nawiązaniem do mitu hermopolitańskiego o jaju uformowanym przez Ogdoadę. To wszystko czyni bardzo prawdopodobnym słowa Filona, że Sanchuniaton używał jakichś dzieł autorstwa Taautesa podczas spisywania kosmogonii.
Motyw kosmicznego jaja podzielali również greccy orficy: w jednej z wersji mitu znieść je miała Noc, a wykluć się miał z niego świetlisty Fanes. Powstaje pytanie, czy i jaki był wpływ tych wątków mitycznych? Czy powstały niezależnie? Czy są równie starożytne? Grecy wzięli od Egipcjan? Od Fenicjan? Fenicjanie od Greków? Czy w ogóle jakaś zależność między nimi istnieje? Mnóstwo pytań, a tak mało odpowiedzi!
Trzeba też uczciwie przyznać, że to fenickie słowo jest dwuznaczne. Mot może oznaczać również „świetlisty”. I rzeczywiście, Mot da później początek słońcu i gwiazdom. Niektórzy więc wątpią w identyfikację z kananejskim bogiem śmierci. Uważają, że to zupełnie inny, nowy motyw.
Aniołowie Czuwający. Znowu Henoch?
I były pewne żywe istoty, które nie miały postrzegania zmysłowego, z których narodziły się żywe istoty posiadające intelekt. I nazywano je Zophasemin, to znaczy obserwatorami nieba, i byli ukształtowani na kształt jaja. I Mot zaświecił słońce i księżyc, gwiazdy i wielkie świetliste ciała.
Dla nas, ludzi XXI wieku, brzmi to prawie jak nauka o ewolucji: najpierw z błotnistej mieszaniny spontanicznie powstają zarodki życia. Nikt ich nie „stworzył”. Następnie rozwinęły się, ale początkowo bez takich zmysłów jak nasze: powiedzmy, trochę jak bakterie. Później pojawiły się istoty zmysłowe, które z kolei nauczyły się myśleć. Przypadkiem, w imię naturalizmu, uczeni Fenicjanie niemal sformułowali doktrynę darwinizmu!
Tu jednak sprawa nie jest prosta. Albo Sanchuniaton, albo Filon znowu nam tutaj namieszali, wszystko po to, aby trzymać się doktryny Euhemera. Szczytem stworzenia są tu istoty Zofasemin, które powstały z istot niższych. Ten termin faktycznie oznacza „obserwatorów nieba”, a dokładniej „czuwających nieba”. I odpowiada greckiemu pojęciu egeroroi, które spotykamy w Księdze Henocha na określenie upadłych aniołów.
Problem z tym słowem jest taki, że nie wiadomo, do czego odnosi się tu słowo semin, „niebo”. Polskie tłumaczenie zachowuje tę dwuznaczność. Czy istoty te obserwują niebo – czyli są na ziemi i patrzą w górę? Czy też są obserwatorami z nieba – i patrzą na ziemię, w dół? Nie mówimy teraz o tym, co twierdzi Filon: dla niego to niemal z pewnością są istoty ziemskie. Ale Filon/Sanchuniaton korzystają tu z jakiejś starszej tradycji. Zofasemin to słowo semickie, nie egipskie, więc wpływ Hermopolis jest wątpliwy. Prowadzi to do wniosku, że owszem, istnieli jacyś „czuwający nieba” w fenickiej teologii – i euhemeryzujący autor zmienił je w rozumne zwierzęta. Pierwotnie jednak nie byli nimi. Byli rodzajem aniołów, astralnych mocy patrzących na ziemię z niebios. Nawet pojawiają się równolegle wraz ze światłami nieba: dlatego, że nimi są albo pośród nich mieszkają. Nie dlatego, że na nie patrzą.
Dzięki temu znajdujemy się w temacie Księgi Henocha. W ostatnim artykule mojego drugiego cyklu poruszyłem kwestię pochodzenia tej księgi i wskazałem na pogranicze izraelsko-fenickie. Istniało kilka przesłanek sugerujących, że wiele elementów mitologii henochiańskiej – przetworzonych i dostosowanych do celów autora – prawdopodobnie pochodzi właśnie z Fenicji. Dalsza analiza tekstu Filona z Byblos dostarczy nam jeszcze więcej argumentów. Sam fakt, że spotykamy tutaj pojęcie „czuwających nieba”, z którego równolegle korzysta również autor Henocha, i możemy sensownie zrekonstruować jego pierwotne znaczenie jako rodzaju pomniejszych bóstw astralnych, potwierdza ową łączność i wpływ Fenicji na żydowską wyobraźnię religijną.
Wojna żywiołów i płeć
A kiedy powietrze zajaśniało, z powodu rozgrzania zarówno lądu, jak i morza, pojawiły się wiatry i chmury oraz wielkie ulewy wód nieba i powodzie. A kiedy [wody] zostały oddzielone i oddzielone od ich pierwotnego miejsca z powodu słońca, wtedy wszystkie spotkały się ponownie w powietrzu i zderzyły się ze sobą, powstały grzmoty i błyskawice. I na skutek grzmotów wspomniane wyżej istoty rozumne zadrżały, i na skutek dźwięku przestraszyły się, i samce i samice poruszyły się na ziemi i morzu.
Nadal pozostajemy w kompletnie naturalistycznym obrazie świata. Nawet Euzebiusz nieco wcześniej wytyka Filonowi, że propaguje on „bezbożność”, to znaczy: brak czynnika boskiego w jego kosmogonii. Faktycznie, nie ma go. Do tej pory światem rządzą ślepe, bezosobowe siły. To coś, co współgra z naszą scjentystyczną wizją kosmosu. Tutaj ruch powietrza i przepływ chmur wyjaśniony jest wyłącznie oddziaływaniem Słońca i zmianami temperatur.
Ta meteorologiczna skłonność autora pozwoliła zresztą Baumgartenowi na wydatowanie domniemanego tekstu Sanchuniatona. Teza jego jest następująca: nie mamy śladu prób interpretowania zmian pogody czy działania klimatu na sposób „naukowy” (czyt. „bezbożny”) przed VI wiekiem p.n.e. i jońskimi filozofami przyrody. Dopiero ci ludzie jawnie odrzucili czynnik boski i szukali racjonalnych przyczyn dla zjawisk atmosferycznych. Anaksymander stwierdził na przykład (zob. Ch. Kahn, Anaximander and the Origins of Greek Cosmology, s. 100; tłum. własne):
Wiatr to przepływ powietrza, powstający gdy słońce wprawia w ruch jego najdelikatniejsze części, a najbardziej wilgotne części ulegają upłynnieniu.
Opady deszczu powstają z oparów unoszących się z ziemi na skutek działania słońca.
Błyskawica pojawia się, gdy pędzący wiatr rozdziela chmury.
Zresztą gęste, zamglone powietrze u Filona podobne jest nawet do apeironu Anaksymandra czy wilgotnego aeru Anaksymenesa. Tak czy inaczej, to racjonalne podejście jest niepoświadczone wcześniej. Mamy podstawy sądzić, że raczej przyszło ono do Fenicjan od Greków, a nie jest to ich wytwór oryginalny. To sprawia, że Sanchuniatona – zakładając, że istniał – należałoby datować wiele później niż przypuszczał Porfiriusz z Tyru: nie na wojnę trojańską, ale na Talesa z Miletu lub Sokratesa z Aten. Lub jeszcze później. Jego terminus post quem to VI wiek p.n.e.; ad quem to oczywiście Filon z Byblos, I-II w. n.e.
Filon przytacza opis pierwszych burz na świecie. Możliwe, że jest to echo jakichś mitycznych boskich wojen, starć Baala z Jamem czy innymi przeciwnikami. Jeśli nawet tak było, tutaj ulega to naturalizacji.
Spodziewalibyśmy się czegoś więcej po poemacie o stworzeniu. Nagle podczas burzy mowa jest o zwierzętach męskich i żeńskich. Jakby właśnie wtedy został ustalony porządek świata (pamiętamy, jak było w Ugarit: Baal triumfuje i życie może żyć). Może w mitologicznej wersji mitu to „czuwający niebios” tworzyli wówczas gatunki istot żywych? Może robił to triumfujący bóg burzy po kosmicznej wojnie? Może pierwotnie dwupłciowe istoty rozdzielają się na dwie płcie, jak w micie platońskim ludzie, rozdzielani na dwie połówki piorunem Zeusa? Nie wiemy tego. Wszystko jest takie, jak w naszym świecie: grzmi i zwierzęta się boją. Kropka.
Poetycka synteza
Są to rzeczy, które znaleziono napisane w kosmogonii Taautosa i w jego komentarzach, zarówno na podstawie hipotez, jak i dowodów, które jego rozum dostrzegł, odkrył i objawił nam.
Na koniec Filon podaje domniemane źródła Sanchuniatona: jakieś dzieło Taautosa (może powinno być w ogóle Kosmogonia, pisane wielką literą jako tytuł?) i jego komentarze (do czego?). Mówiliśmy już, że sugeruje to jakiś związek z Hermopolis. Jeśli takowy istniał, to uległ on wielokrotnemu przetworzeniu: kosmogonia Filona nie jest kalką teologii hermopolitańskiej. Faktycznie nie potrzebuje jej: ma solidne umocowanie w intelektualnym millieu swojego regionu i epoki. Jeśli nawet znajdujemy tu motywy, które łatwo nam dostrzec gdzie indziej, nie oznacza to, że nie mogą być one rdzennie fenickie. To nie jest tak, że kosmiczne jajo powstające w pierwotnym praoceanie to jakaś wyjątkowo oryginalna mityczna idea!
Co jest oryginalne to podkreślany już wielokrotnie naturalizm. Nie ma tu bogów, tylko siły fizyki i biologii. Który autor wprowadził tę interpretację mitologii fenickiej? Czy Sanchuniaton, czy Filon? Nie umiemy odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli Sanchuniaton był jeszcze młodszy niż zakładaliśmy wyżej i faktycznie sugerował się myślą Euhemera (który żył na przełomie IV i III w. p.n.e.), to ten sposób prezentacji fenickiej kosmogonii mógł należeć do niego. Jeśli nie, trzeba byłoby przyjąć, że to raczej Filon dostosował swój materiał do tych „bezbożnych” koncepcji. Oczywiście, jest niezerowa szansa, że Sanchuniaton mógłby obyć się bez Euhemera… ale na tym wspomnieniu poprzestańmy.
Zauważmy, na czym bazować miał sam Tauutos. Nie jest oczywiście bogiem: to nie jest wiedza objawiona. Mówi tu raczej o analizie racjonalnej: o szukaniu dowodów, przedstawianiu hipotez, korzystaniu z rozumu. Brzmi to jak reklama porządnego greckiego filozofa. Zapewne tak właśnie jest: Filon albo Sanchuniaton stara się przedstawić nam Taautosa: starożytnego fenickiego mędrca jako równego helleńskim myślicielom po względem intelektu. Znowu spotykamy coś, co Rzymianie nazwą aemulatio: rywalizację w naśladowaniu, próbę dorównania komuś (Grekom właśnie), a nie jedynie imitatio, proste naśladownictwo. Tak jak jego imiennik, Filon z Aleksandrii, będzie przedstawiał swoim greckim odbiorcom Mojżesza jako doskonałego filozofa, tak uczony z Byblos robi tutaj coś podobnego z Taautosem. Innymi słowy, mówi: „Fenicjanie nie mają się czego wstydzić, bo mieli starożytnego mędrca, fizyka, teologa i filozofa, który już dawno temu twierdził to, co ci nuworysze, Grecy, myślą, że odkryli dzisiaj”. Nie inaczej będą postępować Żydzi (i chrześcijanie) z Mojżeszem.
Jeszcze jedna kosmogonia
W VI wieku n.e., gdy starożytność powoli przemijała, pogaństwo ginęło pod dekretami chrześcijan, ostatni kierownik szkoły filozoficznej w Atenach, neoplatonik Damaskios, napisał dzieło Trudności i ich rozwiązania dotyczące pierwszych zasad. To dość trudne dla niewtajemniczonego czytelnika dzieło poruszało wiele problemów filozofii neoplatońskiej i prezentowało skomplikowany system pierwszych zasad naszej rzeczywistości: kilka odmian boskiego Jedna, mnogość poziomów Bytu, relację między poznawanym (inteligibilnym) a poznającym (intelektualnym).
Nas jednak interesuje zakończenie tego niemałego dzieła. Być może widząc zmierzch świata dawnych bogów, Damaskios sięga do różnych pogańskich mitologii i stara się wtłoczyć niebian w ramy swojego systemu. Intencje ma dobre, bo chce może ich „ocalić”, znajdując dla nich miejsce zarówno w filozofii, jak i w ludzkiej pamięci. Efekt jest raczej pokraczny, bo niszczy indywidualność wielu bogów, aby tylko dopasować ich do systemu. Jest przykładem, jak nie uprawiać religijnego synkretyzmu. Jedną z mitologii, po które sięga, jest mitologia „Sydończyków”. I tak, w kilku zdaniach, udaje mu się ocalić choć jeszcze jeden strzęp fenickiej religii. Zachowany fragment brzmi następująco (tłum. własne fragmentu 125,3 na podstawie: Damascius, Problems and Solutions Concerning First Principles, tłum. S. Ahbel-Rappe, 2010):
The Sidonians, according to the same author, place Time (Chronos) before all, and Longing and Gloom, and when Longing and Gloom mix as two principles, then Air and Wind are born; Air they reveal as the unmixed principle of the intelligible, and Wind as the living prototype of the intelligible that arises from it, and again the egg from both of these arises as the intelligible intellect, I think.
Apart from Eudemus, we find the mythology of the Phoenicians in Mochus, with Aither as the first principle as well as Air, these two principles from which is born Oulomus, the intelligible god itself, I think, who is the summit of the intelligible world; from which they say that Chousoros the Opener first came into Being, when [Oulomos] mated with itself, and then the egg, meaning by the latter, the intelligible intellect, whereas by the Opener, Choursoros, is meant the intelligible power, since it first differentiated the undifferentiated nature. Unless, though, after the two principles the summit is the one Wind, and the middle the two winds Lips and Notos (for they place them somehow before Oulomos), and Oulomos himself would be the intelligible intellect, and the Opener, Chousoros, is the first order after the intelligible, and the egg is heaven; for when Chousoros splits into two, heaven and earth arise, each of them being halves of him.
Sydończycy, według tego samego autora [Eudemusa], stawiają Czas (Chronos) ponad wszystko, potem Pragnienie i Ciemność. A kiedy Pragnienie i Ciemność zmieszały się jako dwie zasady, wtedy zrodziły Powietrze i Wiatr. Powietrze ukazują jako niezmieszaną zasadę tego, co inteligibilne, a Wiatr jako żyjący prototyp tego, co inteligibilne, który powstaje z tamtego. I znowu powstaje jajo z obu tych zasad jako inteligibilny intelekt, jak sądzę.
Oprócz Eudemusa również u Mochosa znajdujemy mitologię Fenicjan, w której Eter jest pierwszą zasadą, a także Powietrze, z których narodził się Oulomus, sam inteligibilny bóg, jak sądzę, który jest szczytem świata inteligibilnego. Mówią, że z niego jako pierwszy powstał Chousoros Otwierający, gdy [Oulomos] połączył się sam ze sobą, a następnie [powstało] jajo, które oznacza inteligibilny intelekt, podczas gdy przez Otwierającego, Choursorosa, rozumie się inteligibilną moc, ponieważ to on jako pierwszy nadał formę niezróżnicowanej naturze. Po tych dwóch zasadach „szczytem” jest pojedynczy Wiatr, a „pośrodku” są dwa wiatry Lips i Notos (ponieważ umieszczają je jakoś przed Oulomusem), a sam Oulomos byłby inteligibilnym intelektem, a Otwierający, Chousoros, to pierwszy porządek po inteligibilnym, a jajo to niebo; bo kiedy Chousoros podzielił (jajo? siebie?) na dwie części, powstały niebo i ziemia, a każde z nich jest jego połową.
Czytelnik niewprawiony w lekturze tekstów neoplatońskim może szybko się zniechęcić. Używane są tutaj specjalistyczne terminy „inteligibilny”, „szczyt”, „środek”, „moc”. To wszystko są próby Damaskiosa, aby narzucić filozoficzny język obrazom z fenickiej mitologii. Musimy je zignorować i zobaczyć, co też pod spodem mówią do nas Eudemus i Mochos.
Sydońska teologia Eudemusa wydaje się prosta. Jest trójca bogów: Czas, Pragnienie i Ciemność. Czas jest statyczny i nie wchodzi w interakcje. Pozostałe postacie dramatu są nam znane, choć nie wiążą się koniecznie w taki sam sposób. Pragnienie, Ciemność, Powietrze i Wiatr rodzą kosmiczne jajo. Tu Eudemus się urywa, a my nie wiemy, ile tu jest Fenicji, a ile orfików (o Hermopolis nie wspominając). Jest to jednak mocna podstawa do twierdzenia, że jednak jakieś jajo faktycznie było w mitologii Sydonu. I jest większa szansa, że nasz Mot jest jego postacią.
Drugie doniesienie, Mochosa, jest wiele lepsze. Pierwsze zasady są tu bezosobowe: to lekkie jasne powietrze, aither, oraz cięższe ciemniejsze powietrze, aer. Mowa jest też znowu o jakimś pierwotnym boskim wietrze. Z ich mieszaniny rodzi się bóg: Oulomos. To grecka forma semickiego olam, oznaczającego „świat” lub „wiek, eon”. Baal Szamem nosił tytuł mr’ ʿlm’, „pan świata” lub „…wieczności”. Oulomos również w jakiś sposób tworzy kosmiczne jajo, „łącząc się samemu ze sobą” (być może tak, jak egipski Atum, tj. przez jakoś mitycznie rozumianą masturbację). To oznacza, że wydaje świat sam z siebie, nie potrzebując do tego nikogo innego.
Jednak chwilę później spada na nas bomba. Chousoros to nasz stary znajomy z Cyklu Baala: nikt inny jak Koszar wa-Hasis w helleńskiej wersji, bóg-rzemieślnik i przyjaciel Baala. Tutaj nosi on tytuł Otwierającego. Cóż otwiera? Owo jajo Oulomosa! Tym samym bóg-rzemieślnik staje się bogiem-stwórcą, bogiem porządkującym kosmos, który rozdziela niebiosa od ziemi. Bo podział jaja jest aktem zaprowadzenia porządku: rozróżnienia w nierozróżnialnym, określenia nieokreślonego. To funkcja demiurgiczna. Ten bóg jest więc syntezą Koszara i Baala. Prawdziwie godne zakończenie tej długiej przyjaźni, ciągnącej się od epoki brązu aż po czasy Justyniana!
Oba te doniesienia mówią nam tylko trochę o kosmogonii fenickiej. Potwierdzają, że u tego ludu boską zasadą było zawsze powietrze i jego ruch: wiatr. Ten ruch powoduje zmieszanie pierwotnej materii, z której to mieszaniny powstają bogowie i życie. Pojawia się motyw kosmicznego jaja, do którego możemy teraz śmiało porównać Filonowego Mota. Mochos sprawia nam przyjemność, pokazując, że starzy bogowie Fenicjan nadal są pamiętani, choć ich imiona i formy są już dalekie od tych z Ugarit.
Jak to się ma do religii Żydów?
Przez cały ten artykuł unikałem porównań do tekstu biblijnego, ale uważny Czytelnik z pewnością zauważył, jak bliska jest kosmogonia Filona wobec kosmogonii z pierwszego rozdziału Księgi Rodzaju:
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a duch Boga unosił się nad wodami.
Zakłada na początku wszystkiego ciemną i poruszaną wiatrem mgłę, lub podmuch ciemnej mgły, i mętny, wodny chaos, ciemny jak Erebos. Te nieograniczone i przez długi czas nie miały granic.(…) A kiedy wiatr pokochał swoje pierwotne pierwiastki i powstała mieszanina…
Spotykamy tu ten sam obraz kosmosu. Jest mroczna otchłań wód na dole i ruch wiatru na jej powierzchni. Wszak „duch Boga”, ruah, to jedynie wysublimowane tłumaczenie: w rzeczywistości bez trudu można przełożyć Rdz 1,1c jako: …a wiatr Elohim unosił się nad powierzchnią wód”. Wiatr Ela? Mamy zatem te same początkowe „żywioły” co Filon… a nawet te same, co Hermopolis: wodną otchłań, ciemność, nieokreśloność, ruch powietrza.
Oczywiście, są też fundamentalne różnice. U Filona nie ma bogów: wszystko dzieje się „według praw natury”. W Księdze Rodzaju jest obecny aktywny, świadomy czynnik stwórczy: Elohim. Jest bóg, który stwarza, bo czegoś chce. U Filona Pothos nawet nie wiedział, że tworzy.
Warto zauważyć, że o ile w Historii fenickiej można doszukiwać się elementów z Hermopolis, o tyle Biblia prezentuje bóstwo według konkurencyjnej teologii: tej z Memfis. Tamtejszy bóg Ptah, stwórca świata, który „sprawił, że [żyją] wszyscy bogowie i ich ka” (Teologia Memficka, w. 3), nadaje kształt wszystkiemu, co istnieje, przez swoje słowo, uformowane w swoim sercu. Owe siły, personifikowane jako Horus (serce) i Thot (język), stanowią moce Ptaha jako boskiego faraona. Chyba najlepiej zawiera tę myśl następujący fragment (Teologia Memficka, w. 17-22):
[Moce witalne] pojawiają się w sercu,
zaś ono sprawia, że każda ukończona [myśl] wychodzi,
a język powtarza to, co myśli serce.
W ten sposób zrodzili się bogowie, również Atum i jego Enneada.
Każde słowo boga stało się poprzez to, co wymyśliło serce i rozkazał język.
Jest to fundamentalnie inna koncepcja boskości. Wg niej świat jest taki, jaki jest, bo bóg wymyślił (uformował w swoim sercu) projekt każdej istoty, a potem mocą swojego słowa uczynił je rzeczywistością. Tak robił memficki Ptah, tak robił żydowski Jahwe. Żydzi jedynie doprowadzili tę koncepcję do logicznej konkluzji. W przeciwieństwie do nich będą teologie, w których bogowie rodzą się wraz ze światem i rozwijają się, czasami z pokolenia na pokolenie, stając się coraz mądrzejszymi i coraz mniej potwornymi (jak Olimpijczycy zastąpili brutalnych tytanów, albo mądry Marduk pokonał monstrualną Tiamat i zastąpił równie monstrualnego Kingu).
Jednak nawet jeśli tak ważną różnicą między Filonem z Byblos a autor(ami) Rodzaju jest istnienie boga, to z pewnością podobieństwem między nimi będzie… brak innych bogów! W wizji Filona z Byblos wszystko jest bezosobowym żywiołem: wiatr, woda, ziemia, Słońce, Księżyc. Żywe są zwierzęta i to wszystko. Dokładnie taki sam świat przedstawia Hebrajczyk. Wiatr nie jest bogiem. Ocean nie jest bogiem. Słońce nie jest bogiem. Nie ma Heliosa, Okeanosa, Afrodyty, Boreasza. Kosmos Rdz 1 jest ogołocony z bogów, naturalistyczny, i w tym sensie też jest „bezbożny”.
W tym jest bliski światu Sanchuniatona. I jest gotowy na nadejście ludzkości – jej patriarchów, wynalazców i królów. Tych, o których będzie mowa w dalszej części niniejszego cyklu. Serdecznie zapraszam!